sobota, 10 maja 2008

Majówka 2008 - Słowacja

Tegoroczną majówkę postanowiliśmy spędzić za naszą południową granicą - w Słowacji. Jako, że TANAP do 15 czerwca zamyka szlaki powyżej schronisk, zdecydowaliśmy, że tym razem nie będzie wysoko, ale za to także ciekawie. Wybór padł na Słowacki Raj, położony zresztą całkiem niedaleko Tatr Wysokich. Zapakowaliśmy namiot, plecaki, trochę innych pierdółek (uroki jazdy samochodem) i wyruszyliśmy w drogę.

Pomimo, iż wyjechaliśmy dopiero koło godziny 8:30, 1 maja - korków prawie nie było. Prawie to dobre słowo, bo staliśmy między Bielskiem a Żywcem jakieś 45 minut. No, ale jak na długi majowy weekend - naprawdę nie było tak źle. Po przekroczeniu granicy (na Przełęczy Glinne) to już zupełny komfort. Lepsze drogi i mniejszy ruch u naszych południowych sąsiadów to fakt. No i przede wszystkim lepsze rozwiązania ... W Polsce wjeżdżasz do wsi, w teren zabudowany i wyjeżdżasz kilkadziesiąt kilometrów dalej, bo nie ważne czy pola czy nie - szkoda znaków kończących teren zabudowany. Na Słowacji wioski są inaczej zbudowane. Zbite do kupy, domek koło doma, a pola na około. Także wjeżdżamy do wsi i wyjeżdżamy za dwa kilometry. I dalej 90km/h. No i to 60km/h w terenie zabudowanym to też piękna rzecz. Nigdy bym nie uwierzył, że tak małą różnica będzie dla mnie tak odczuwalna. Ok, ale koniec z dyskusją na temat drogi - dojeżdżamy pod Tatry Wysokie.

Jako, że moja współtowarzyszka nie była jeszcze nigdy po Słowackiej Stronie. Najpierw wybraliśmy się do Strbskiego Plesa (Štrbské Pleso), gdzie wyjechaliśmy do Chaty pod Soliskom. Stamtąd spacerkiem pomaszerowliśmy do Doliny Furkotnej. Całość trwała bardzo krótko, gdyż nie mieliśmy za dużo czasu. A i pogoda nie była najlepsza. Widoczki jednak jakieś były, także nie można narzekać. Po zjechaniu na dół, pojechaliśmy do Smokovców. Konkretnie do Starego Smokovca, gdzie pochodziliśmy troszkę po miasteczku szukając czegoś do jedzenia. Skończyło się na uwielbianych przez nas langoszach w jakieś budce niedaleko głównej drogi (o dziwo, nigdzie indziej nie mogliśmy ich znaleźć). Gdy nasze żołądki były już pełne, spakowaliśmy manatki i skierowaliśmy się już prosto na Podlesok.

Na camp w Podlesoku trafiliśmy bez problemów, droga jest bardzo dobrze oznakowana, także GPS nie jest potrzebny. Pogoda dopisywała - słoneczko już powoli zachodziło, ludzie leniwie snuli się po campie. Załatwiliśmy sprawy formalne, rozłożyliśmy nasz przenośny domek i wybraliśmy się na spacer do Hrdla Hornadu. Po powrocie piwko, coś do jedzenia i nyny. Tutaj muszę zatrzymać się na trochę dłużej. Otóż mam takie pytanie - czemu Polacy to takie bydło. Za każdym razem jak jestem za granicą, wstydzę się za moich rodaków. Nie można się bawić kulturalnie, trzeba drzeć japę pół nocy (za to na cały camp). Czasem mam wrażenie, że Słowacja byłaby pięknym krajem, gdyby nie wpuszczała do siebie polaków. Szkoda gadać ...

Następnego dnia poszliśmy do Suchej Beli. Nie był to najlepszy pomysł, tony ludzi spowodowały korki (a i niestety zagęszczenie polaka na metr kwadratowy strasznie wzrosło). Trasa bardzo ładna, ale nie w takie dni. Po południu skoczyliśmy do Popradu, aby wygrzać nasze zmęczone nogi na wodach termalnych w AquaCity Poprad. Tutaj znowu tona polaków. Najgorsze co może być w takim miejscu do Polskie wycieczki. Zajmują wszystkie miejsca w masażami wodnymi i zamiast puszczać też innych, zmieniają się nawzajem. No, ale cóż - czego można było się spodziewać. Ogólnie jednak AquaCity na dużyyyy plus - warunki iście królewskie, a ceny nie tak wysokie. Zrelaksowani i czyści wróciliśmy na camp, gdzie znów uraczyliśmy się buteleczką piwa, posiedzieliśmy trochę i znowu do śpiworków.

Na trzeciego maja zostawiliśmy sobie Przełom Hornadu, Klasztoriska Rokline oraz Maly Kysel. Jak się okazało - był to strzał w dziesiątkę. Niewielka ilość ludzi (jak na taki dzień), piękna pogoda i jeszcze piękniejsza trasa. Najbardziej polecam chyba króciutką pętla żółtym szlakiem, którego kulminacją jest Obrovský vodopád. Coś pięknego, mało ludzi (bo szlak na uboczu i trzeba dość trochę dojść) i mocne wrażenia. Polecam! Maly Kysel tez bardzo ładny, aczkolwiek po ciekawym odcinku, zaczyna się długi spacer w lesie (aż do Suchej Beli), co może trochę nużyć. Po powrocie na camp i zjedzeniu obiadu, wyruszyliśmy do Kezmaroka w celu zobaczenia zamku, który okazał się oczywiście ... zamknięty. Ale wynagrodziły nam to lody w pobliskiej kawiarence. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o centrum handlowe i hipermarket w Popradzie. Chcieliśmy zobaczyć jak to u nich wygląda. W sumie wszystko na miejscu, dziwi jedynie fakt braku wszelakich znanych marek z dziedziny fast food (McDonald's, KFC, Burger King czy inne). No, ale już przynajmniej wiemy gdzie wszyscy ludzie się podziewają - w centrach handlowych! Bo ulice z reguły świecą pustkami (jak to na Słowacji).

W niedzielę, 4 maja powitał nas pierwszy od początku wyjazdu deszcz. Całkiem porządny. Nasz dylemat, czy jechać w Tatry czy iść do Słowackiego Raju (zrobić Piecky) rozwiał się sam. Poleżeliśmy do dziesiątej w namiocie, zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy namiot i manatki, po czym wyruszyliśmy po raz drugi na wody termalne. Jako, że za dnia jest trochę drożej - było mniej ludzi. Co nas bardzooo ucieszyło. Po kąpielach, szybki kurs do Smokovca na obiad, kupienie kilku pamiątek i pora wracać do domu (niestety).

Droga powrotna minęła bardzo szybko, zdziwił nas całkowity brak korków (nawet po stronie polskiej). Koło godziny 22 byliśmy w domu.

Podsumowując - wyjazd BARDZO udany. Słowacki Raj to piękne miejsce, a Słowacja to piękny kraj. Byłaby jeszcze piękniejsza gdyby nie wpuszczano do niej polskich obywateli. Jedyne zastrzeżenie mam do campu. Ogólnie był bardzo dobry - świetnie położony, stosunkowo niedrogi, zaraz obok bar, sklepik z pamiątkami itp. Jedynym, ale za to znacznym minusem były natryski. O mamo ... już wiecie czemu dwa razy byliśmy w AquaCity ...

Aby jednak nie zakończyć tej relacji pesymistycznie powiem tylko - odwiedzajcie Słowacki Raj, bo to naprawdę raj na ziemii! Poniżej zamieszczam link do galerii z wyjazdu.

Majówka 2008 - Słowacja

Brak komentarzy: